.

.

wtorek, 18 grudnia 2018

18 lat lat temu...godzina 18.35

Osiemnaście lat temu w moim brzuchu zamieszkał jakiś maleńki joginek. Tak kontemplował i tak się relaksował,  przyjmując pozycję kwiatu lotosu, czy innej trzciny na wietrze, że wypychając mnie na wszystkie strony trochę zniekształcał moją osobę ;).
Spokój, lenistwo...zenn.  Taka też filozofia towarzyszy mu do tej pory. Bez stresu, bez pośpiechu. Spoko, luz. Nie śpieszyło mu się wcale na ten świat. Bociany też chyba strajkowały.
Głaszcząc się po brzuchu pośpieszałam- synku, ja wiem, że Ci tam dobrze, bezpiecznie, cieplutko, ale nie wyrobimy się do świąt. Posłuchał w końcu i ... już na początku drogi zaprotestował. On ma się przeciskać przez to ucho igielne? nigdy w życiu!!. Ciąć, wyciągać. On poczeka.
Znów sala operacyjna, cięcie cesarskie, tym razem bez narkozy. Chciałam być obecna podczas tego momentu... i powiem wam, że piękny był. I moment i mój syn. 18 grudnia, godzina 18.35 po raz drugi zostałam mamą. Kolejny mężczyzna na świecie do kochania ;).
A potem? potem naobiecywałam lekarzowi, że jeśli mnie puści do domu w Wigilię, to będę leżeć, pachnieć, nie przemęczać się, brać antybiotyki, byle tylko być w święta z najbliższymi. Dał się przekonać i była to najpiękniejsza wigilia, bo byliśmy wszyscy razem. W komplecie po raz pierwszy.
Aż trudno uwierzyć, że ten czas tak szybko zleciał. Że dorósł i patrzy teraz na mnie z wysokości swoich ok 180cm wzrostu. Nie przylejesz no bo jak? przez kolano też nie przełożysz :P.
A jeszcze nie tak dawno odbywały się niekończące pytania i odpowiedzi:
-Mamo a czy jak byłaś mała to były kolory?
-Były synku
-Ale mówiłaś, że telewizory były czarno białe
-Bo były
-To gdzie były kolory?

Lub dyskusje z gruntu poważnych:
-Mamo, pacnij tę muchę bo mnie denerwuje...
- Mnie ona nic nie zrobiła, sam ją pacnij
-Nie mogę, nie chcę być mordercą..
- To ja mam się bawić w tego mordercę?
- Noo, mogłabyś coś zrobić dla swojego synka..-nosz kurcze, a  mało robię ??ale pytam :
- Urodziłam cię to mało ??--na co pada beztroska odpowiedź
-Ty tylko wyręczyłaś bociana..
Minęło jak z bicza trzasł... a teraz? teraz to już dorosłość, chociaż moje dzieci zawsze będą dla mnie małe ;).

piątek, 14 grudnia 2018

Dmuchać w skrzydła.

Wczoraj wróciłam z Oslo, zamyślona, z matczyną melancholią w sercu. Dwudniowa wizyta, pełna radości z bycia blisko, ale też szykowania, pakowania, pożegnań.
Taniec nad walizkami. Bo i to chce się zabrać i tamto się przyda, a to i owo to zabierz mamo do domu, bo szkoda, bo nie wyrzucę, bo to moje. Kołowrotek- torby siup na wagę, torby siup z wagi, przepakowanie... na wagę, z wagi, przepakowanie... i tak w koło Macieju i dookoła Wojtek.
Ostatni obiad, wieczorne pogaduchy, wspólna herbata, a potem fruuu..
Odprowadzałam córcię na samolot. Poleciała do Australii na stypendium. Radość i duma miesza się z troską i obawą. I już tęsknię ogromnie... tam koniec świata przecież 😮.
Podarowałam jej planer, aby każdy dzień rozplanowała tak by wycisnąć z niego jak najwięcej, by każda godzina, minuta, sekunda przynosiła jej radość, a każdy dzień kończyła z uśmiechem i satysfakcją, że nie był on stracony. Widziałam radość w jej oczach, ekscytację nową przygodą, gotowością na nowe wyzwania. Choć i bez stresu się nie obyło. Na lotnisku szał, a przed nią przecież długa podróż była. Ostatni przytulas, buziak i każda z nas poszła na swoją odprawę, na swój samolot. Ech...
Czasem wydaje mi się, że w mojej filigranowej córci mieści się więcej odwagi niż w pięciu osobach na raz. Nie boi się spełniać swych marzeń. I mimo iż tęsknić będę każdego dnia, to trzymam kciuki i dopinguję. 
W tym roku w święta będzie u nas pełna chata... pełna chata minus jeden. A to jeden robi ogromną różnicę. Ale ponieważ jestem z tych matek co to nie podcinają dzieciom skrzydeł, a wręcz dmuchają w nie by leciały jeszcze wyżej, to życzę powodzenia mojej córci, bo szczęśliwe dziecko to szczęśliwa matka. 
Kiedyś ktoś zapytał się mnie, a jak tak dmuchniesz, dzieci wzlecą wysoko, a potem będą spadać?... to będę pierwszą osobą, która będzie je łapać. Ot.. matka, taka jej rola by bez względu na wszystko wspierać. I tak. Jestem dumna z moich pociech...chociaż wciąż się zastanawiam kiedy one tak dorosły?
No dobra... przyznam się. Jak już siedziałam w samolocie, ciemno było, to wsadziłam nos w okno i łzy poleciały. Ale dmuchać w te skrzydła będę ile sił... niech leci :).
PS. Wiśka, zajumałaś mi szalik, a tam lato teraz przecież ;/


sobota, 8 grudnia 2018

Nigdy nie jest się zbyt dorosłym na niespodzianki

Jak to w grudniu wszyscy biegają za prezentami. Szukają pomysłów, planują, a to co kupią upychają po szafach, szufladach, schowkach, niech czeka na ten najpiękniejszy, rodzinny czas. Taki coroczny rytuał😉.
Z dniem pierwszego grudnia w ruch idą kalendarze adwentowe. Co roku szykowałam dla moich dzieci, mimo iż są coraz starsze, to jednak lubią takie niespodzianki. Z tego chyba nigdy się nie wyrasta.

piątek, 9 listopada 2018

Samotność

Każdego dnia pracuję ze starszymi osobami. Dzień jak co dzień. Z miejsca na miejsce, od babci do dziadka, od dziadka do babci. Pomóc, sprawdzić, zadziałać.
Standardowe pytanie- potrzebujesz czegoś? i gdy słyszę odpowiedź - nic,
- tylko rozmowy, wypijesz herbatę? pytanie? prośba w pytaniu? w oczach?
wtedy rozpadam się na kawałki.
Herbata smakuje samotnością, mimo iż gadam dużo, nawet po norwesku, czasem na zasadzie- kali być kali mieć, język kołkiem staje, w oczach łzy i ścisk gardła.
Krowa siada na klacie i nie chce zejść, i ta myśl... moi rodzice też tam, daleko. Mają siebie i nas, ale daleko.
Patrzę na komody tych moich dziadków i babć- pełno zdjęć-
dzieci, wnuki, prawnuki, ale daleko, obecni tylko na komodzie, w oprawionych w ramki fotografiach. Spojrzałam i ... znów rozpadam się na kawałki. Bo uświadamiam sobie, że ja też tam jestem. Wśród tych zdjęć, tylko w innym miejscu, na innej komodzie. W domu moich rodziców. Daleko.

niedziela, 14 października 2018

Towarzysz czytania.

Na zdjęciu jest ktoś, kto towarzyszy mi zawsze podczas czytania książek, lub gdy blogowo klikam w klawiaturę, puszczając moje myśli w wirtualną przestrzeń.
Ktoś kto zawitał w naszej rodzinie, bo...dzieci chciały, a mamusia się zgodziła😁. Jako szczeniak był typowym Siurosławem Pojszczydło herbu Bobek. Pogromca kapci i papieru toaletowego. Kanapy i dywany też miały przerąbane.
Wygryzione dziury w kocach- żeby się człowiek nie spocił pod nimi; obsikana szafa -patrzcie jak wysoko zadzieram nogę; poobgryzane grzbiety książek z najniższych półek, bo pancia mówiła, że ta czy tamta książka jest dobra. To trzeba było sprawdzić czy mówi prawdę😉. Spacery, opieka, zniszczone rzeczy. A jednak wzięliśmy za niego odpowiedzialność. A przede wszystkim bardzo go pokochaliśmy. Ma nie tylko dom, pełną miskę, ale przede wszystkim miłości i pieszczot aż do zagłaskania. Na to ostatnie potrafi nawet zgłosić reklamację, włażąc na nas i domagając się więcej i wiecej. A trzynaście kilo jamnika czasem potrafi przygwoździć 😉.

niedziela, 7 października 2018

Wszystko czerwone :)

Dzisiaj katalogowo.
Jako, że mamy w domu przyszłego maturzystę zostaliśmy zasypani katalogami.
Katalogami z ...czerwonymi gaciami.
Maturzysta czyli russ, a jak russ, to czerwone ogrodniczki wjeżdżają na start. Takie oto zwyczaje w Norwegii.
Lans musi być, w końcu będą wkraczać w dorosłość. Czerwone gatki na szelkach, a do tego bluzy, czapki, okulary, karty-wizytówki i inne gadżety niezbędne i konieczne do przedmaturalnego lansu i szaleństw.
I weź tu człowieku wybieraj. To nie takie hop siup.
Nie ma, że jeden fason, że dwie nogawki, że szelki i że kieszenie. Za to jakieś slim, jakieś skinny, jakieś regular i w gumkę i bez gumki, zwężane i zwykłe, tu ekspres, tam bez ekspresu 😳.
Dwa lata temu to samo przechodziłam z córcią, ale dla niej najważniejsze było tylko aby spodnie na tyłku dobrze leżały 😉. Teraz powtórka z rozrywki z drugim ancymonkiem. Dla syna najważniejsze, aby wygodne były i na luzie... niestety dresów w tym asortymencie brak.
Po długich dyskusjach moje pytanie, to które spodnie w końcu zamawiamy?, odpowiedź dziecięcia- czerwone. Aha ...?

środa, 3 października 2018

Zaszalałam z regałami

Mogłabym powiedzieć, że właśnie przymierzam książki do regałów, ale to raczej zbyt dużo powiedziane. Nowe regały owszem są, nawet trzy, ale jak widać na załączonym obrazku wciąż w kartonach, wciśnięte za komodę, dojrzewają, nabierają mocy i czekają. A zegareczek odmierza czas mojej cierpliwości, która powoli przestaje być anielska😐.
Ikea, to samo zło-oczywiście według mężczyzn. Mój mąż jeździ z konieczności, gdy trzeba coś udźwignąć. Syn na sam dźwięk słowa Ikea- macha rękami jakby uroki odczyniał i od złego się odganiał😁. Mimo, że ten przybytek mam pod nosem sama jeżdżę rzadko. Nie dlatego, że nie lubię, ale dlatego, że niestety nasze mieszkanie nie jest z gumy😉.
Bo wiecie, jak to kobieta wpadam po świeczki, wychodzę z komodą. Jadę po ramkę, wychodzę z poduszkami. Ostatnio pojechałam po regały, wróciłam też ze świeczkami- żeby równowaga jakaś była.

środa, 19 września 2018

Przetrzeć niebo rękawem...

Powroty czasem bywają trudne. Oczy zachodzą mgłą i niebo jakieś takie niewyraźne się robi. Nic to, przetrę swoje niebo rękawem i od razu zrobi się jaśniej. Byle do następnego. 
I tak...poleciałam do Polski na 5 dni. Chwile intensywnie spędzone w biegu, w pędzie, z włosem rozwianym, bo czas gonił... 
Przetańczyłam wesele w rodzinie. Chociaż dusza rozochocona wołała jeszcze i jeszcze- nogi krzyczały- no chyba Cię pogięło kobieto!!!.
Ale do tej pory w głowie gra muzyka, stopy wystukują rytm, a żołądek wspomina weselne pyszności. I ten klimat, i ten dworek, i ta nasza swojskość.
I te spotkania z rodziną, wspominki, uzupełnianie bieżących wiadomości, śmiech i radość i taka beztroska i dobre samopoczucie, bo wśród swoich.

poniedziałek, 3 września 2018

Szałowy letni strój, czyli kompleksy w roli głównej.

Już po wakacjach, ale zawsze w związku z nimi nachodzi mnie taka refleksja. Przed wyjazdem biegam po sklepach, dokupuję i to i tamto, potem wrzucam do walizki letnie ubrania, kosmetyki, a pomiędzy nimi lądują moje kompleksy. Te kompleksy potem wyskakują z walizki i przyoblekają mój umysł jak tylko przekroczę polską granicę. Jakie czujne są i cwane te cholery. Granica i już tam są, już czekają- moje kompleksy.
Ktoś czytając puknie się w głowę. Co ta kobita wymyśla, ale czy rzeczywiście?
Przyzwyczaiłam się, że w Norwegii nikt na nikogo nie zwraca uwagi, nikt na nikogo nie patrzy wzrokiem krawca, biorąc miarę od stóp aż po sam kapelusz. Zachciałoby mi się wyjść zimą w letniej sukience, nikt by tego nie skrytykował, a gdy latem wyskoczyłabym w puchowej kurtce i kozakach, też uznano by, że jest ok. Nawet gdybym po bułki pobiegła w piżamie nikt nie pukałby się w czoło. Żyj jak chcesz, jak ci wygodnie.

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Dzień dobry. Jestem książkoholikiem. I nie...nie zamierzam się leczyć ;).


Zawsze po przyjeździe do Polski nic mnie tak nie raduje jak czekające zamówienia...kosmetyki, ubrania, książki. Ale chyba najbardziej cieszą książki, bo mają i zapach i szelest i treść. Czyli wszystko to czego potrzeba czytoholikowi😊. 
Owszem kosmetyki też są ważne chociażby po to by wklepać to i owo tu i ówdzie, wiadomo -żeby podnieść się na urodzie😉 i oczywiście ubrania też ważna rzecz, by podkreślić seksapil, który jakby z wiekiem trudniej utrzymać. Za to książki same w sobie relaksują i dają emocje. Wtedy nie myśli się o kolejnej zmarszczce, która zdobi nasze oblicze, czy o tym, że gdzieś pojawił się jakiś wałeczek, którego do tej pory nie było, lub o cellulicie, który nieproszony chce rozgościć się tam gdzie nie powinien. Za to książki mogę przytulać w każdej ilości. Nawet nieproszone😁.
I tak np weszłam na chwilkę do Empiku, tylko po papier do pakowania i wstążeczki. Po nic więcej... słowo daję. Starałam się jak mogłam dzielnie maszerować przez sklep i nie rozglądać się na boki. Jednak nie dałam rady, to było silniejsze ode mnie😉. Książki tak jakoś same wskakiwały mi w ręce. A ja nie miałam serca ich odpychać. Przytuliłam kolejne. A następne już były w drodze, wcześniej zamówione przez internet. Cicho sza przed mężem, bo naiwnie myślał, że tym razem będzie mniej do zabrania. A nadzieja matką....
Książka dla czytelnika jest jak miód na serce, zdrowie i na poprawę humoru. Ukoi, zrelaksuje, ukołysze. I mimo iż na urlopie nie miałam zbyt wiele czasu na czytanie- za dużo się działo, to jednak czas na kupowanie kolejnych pozycji zawsze się znalazł. I rosły stosiki do zabrania. A teraz cieszą oczy i duszę. 
 Mąż kręcił nosem, bo przecież powiedziałam, że nie będzie książek do zabrania, po tym jak w czerwcu kurier dostarczył 37 książek. Ale czy kobieta nie może zmienić zdania? czy nie może "lekko" minąć się z prawdą, zgrabnie krzyżując paluszki za plecami? to właśnie cała ja.

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Ja chcę znów do Polski.

Urlop, urlop i po urlopie. I znów powrót tutaj. Co piękne szybko się kończy.
Chociaż pięknie się nie zaczęło... Podróż wiadomo, mąż jakiś nerwowy niczym Małgorzata Rozenek- nie mów do mnie teraz!!! ... Jakiś taki socjopatyczny się robi, dosłownie jak poniedziałek po weekendzie. No to milczę. W milczeniu  nalewam kawy, podaję wodę. Życzysz sobie cukierka? ciasteczko ? arszenik? :P. I pytanie- i czemu nic nie mówisz? No cóż, życie mi jeszcze miłe. Tym bardziej, że urlop przede mną, to chciałabym jeszcze trochę poużywać ;).
Zmiana za kierownicą i pędzę radośnie zbliżając się do polskiej granicy. 50 km, 27, 20, 17km i stop. Remont na moście nad Odrą. Ostatnie 17 km przejechaliśmy w "błyskawicznym" tempie trzech godzin. No ludzieeee, myślałam, że kierownicę będę gryźć i przy okazji pana męża, który próbował spać, ale podobno za bardzo samochodem kolebkę robiłam hamując i ruszając. A jak miałam jechać w korku? ruchem płynnym jak po lodzie? to niech do zimy poczeka, a skoro kolebotałam, to powinno mu się chyba lepiej spać prawda? :P

czwartek, 12 lipca 2018

No to w drogę...

Bambetle spakowane, samochód przygotowany, pies weterynaryjnie ogarnięty, paszporty, bilety, karty, gar kuchnia z kanapkami, termosami i innymi takimi tam potrzebnymi w podróży pierdołami gotowe i w drogę.
Na promie być może pobuja, a być może będzie spokój. Jak tylko zjeżdżamy na ląd wszyscy oddychamy z ulgą, nawet pies. A potem to już mkniemy przed siebie... do Polski.
I co roku to samo. Mąż do mnie- spróbuj się zdrzemnąć, potem mnie zmienisz. Taaa...9 rano i spróbuj się zdrzemnąć. Ale wkładam stopery w uszy, książkę do ręki i próbuję "strenować" oko by być tą bardziej wypoczętą. I jak już...już Morfeusz rozkłada przede mną ramiona i udaje mi się zapaść w płytki sen, dociera do mnie głos męża- kawy bym się napił, możesz nalać? Mogę. Nalewam.
I znowu stopery w uszy, książka na zmęczenie wzroku i panie Morfeusz bierz się do dzieła, rozkładaj ramiona, będę w nie wpadać. I tak mnie utula, że nawet zasypiam i nawet śni mi się cosik, ale za jakiś czas zza tych otulających mnie morfeuszowskich ramion słyszę- możesz podać wodę? Pić mi się chce. Mogę. Podaję, ale już jest po spaniu. Siedzę, podziwiam widoki, doopka cierpnie, nogi też bo akurat 13 kilo naszego jamnika postanowiło wgramolić się na moje kolana. I pytanie męża- i dlaczego nie śpisz? Hmm... no jak myśli, dlaczego?

wtorek, 26 czerwca 2018

Wieczorny niezbędnik ;).

Sypialnia, małżeńskie łoże, po obu jego stronach dwie szafki nocne.
Szafka męża- oj wręcz ascetyczna, tak na niej ubogo. Jedynie lampka nocna i książka pod wielce wymownym tytułem -" Afirmacje sukcesywne, czyli jak wyafirmować sobie szczęście"- otworzona tylko raz, nieczytana. Mówiłam mojemu połowcowi, że od ponad dwudziestu lat jego szczęście to ja. Marudne, wymagające, a czasem złośliwe, ale szczęście :) i że jak chce to ja mu to szczęście wyafirmuję sama, bez tej całej psychologicznej papki. Musi tylko przytakiwać żonie, a będzie szczęśliwy jak nikt inny ;).
Za to na szafce żony...hmm... lampka nocna obowiązkowo- przy czymś czytać trzeba- a czytam tonami, krem do rąk, krem do stóp, serum do paznokci, masełko do skórek i obowiązkowo pomadka nawilżająca, no bo jakby się w nocy jakiś książę przyśnił, to żeby te usta były jak maliny ;), no i stopy gładkie i pazury zadbane.  A jakie czasy taki i książę. Nie żaden tam biały koń, tylko co najmniej tesla, może być biała :P.
A ponieważ mąż często krytykował moją sypialnianą "wystawkę", więc zapakowałam cały ten majdan w podłóżkową szufladkę. Nie widać, a pod ręką. I tak ostatnio patrzę na ten mój kobiecy niezbędnik i tak się zastanawiam- kiedy ta pielęgnacyjna kolekcja wzbogaciła się w opokan w żelu, voltaren, edu- flex i tym podobne mazidła. Taka królewna jakie czasy ;). Tak więc jak już ten książę się przyśni i zajedzie tą teslą, to niech nie zapomni o nakładce na siedzenie masującej plecy. I żeby nie do zamku mnie powiózł tylko od razu do spa, albo na fizjoterapię mnie porwał.... a co tam, zamiast księcia, to niech już lepiej masażysta się przyśni :p. Bylebym tylko rano wstawała jak nowo narodzona :).

piątek, 8 czerwca 2018

Jak oddawać się nałogowi, to z przytupem.

Od wczoraj mam banana na buzi, a oczy takie jakbym się uraczyła jakimś odpowiednim trunkiem zawierającym tak zwaną moc procentów, albo jakbym się czegoś nawąchała. I w sumie to "nawąchała" nie odbiega daleko od prawdy, bo wciągam nosem zapach nowych książek.
Wczoraj wreszcie dotarł wyczekiwany przeze mnie kurier. Masę telefonów w obie strony zanim w końcu trafił pod właściwy adres. Już myślałam, że wyjdę z siebie, polecę na miasto i na środku ulicy rozpakuję tego busa, by dogrzebać się do mojej paczki. Tyle, że na ulicy go nie było. Stał sobie na parkingu za blokiem i spokojnie palił papieroska. Może chciał mi przedłużyć doznania wynikające z oczekiwania?
W każdym razie paczka przyszła taka biedna, poobijana, jakaś taka brudna. Ale moi rodzice jak już coś zapakują, to nie ma zmiłuj, nic nie ma prawa się zniszczyć. Mają już w tym wprawę. A do tego wszystko obłożone słodyczami. Coś dla ciała coś dla ducha ;).

czwartek, 10 maja 2018

Nie jestem filantropką, ale czasem....

Nie jestem filantropką i chociaż podobno mam dobre serce, to chyba nie jestem tak do końca dobrym człowiekiem... chociaż się staram. Z różnym wynikiem zresztą. Bo czasem ze mnie taka baba z piekła rodem wychodzi, że klękajcie narody. My kobiety wiemy o co kaman w tym temacie ;).
Od jakiegoś czasu kupuję magazyn "Asfalt", gatemagasinet, czyli gazetę uliczną. Sprzedawaną na rogach ulic, przy wejściach na dworce, centrach handlowych, na deptakach.
Kiedyś przechodziłam obok, mijając obojętnie...ot kolejne zadrukowane kartki wciskane ludziom, śpieszącym się gdzieś, dokądś, za czymś.
Jednak czytanie książek na coś się przydaje :). I właśnie z norweskiego kryminału dowiedziałam się o co właściwie chodzi z tym "Asfaltem", co to jest, po co, na co, dla kogo i "z czym to się je".

niedziela, 6 maja 2018

A imię jego... czterdzieści i cztery :P

Ja jako ta, która otrzymała na chrzcie nietypowe imię (tatko zaszalał) nigdy nie dziwiłam się słysząc, że rodzice tego czy innego dziecka również zaszaleli i dali imiona rodem z serialu, książki czy świata polityki, a nawet produktów użytkowych.
I paradoksem jest to, że w tej chwili to nie dzieci na placu zabaw dziwią się, że dziecko ma tak czy inaczej na imię np Rogerek, Aksell, Akira, Elbern, Dewi, Druzjanna i wiele innych, tylko dorośli kręcą z niesmakiem głowami, patrzą z politowaniem i cmokają z dezaprobatą. W obecnych czasach, to dorośli trzymają się stereotypów, dla dzieci jest to normalne zjawisko, chociażby z natłoku oglądanych w telewizji bajek.
Nie przeszkadzają mi wymyślne imiona u dzieci, byleby tylko nie były prześmiewcze.

piątek, 30 marca 2018

Święta Wielkanocne rozpoczęte :)

Święta to czas radości, rodzinnych spotkań, nadrabiania towarzyskich zaległości, jak również kuchennego szaleństwa.  Ale przede wszystkim to czas wytchnienia, odpoczynku i takiego postoju w tym ciągle zabieganym życiu.
Zatrzymaj się na chwilę, odsapnij, naciesz spokojem i rodziną. Naciesz się tym iż masz całkowity "slap av"- odpoczynek- od pracy. Ja mam zamiar się tym cieszyć. Praca została w pracy. A ostatnie dni przed świętami były naprawdę na maksa zwariowane. Teraz stop. 5 dni resetu. I mimo iż muszę mieszać w garnkach- czego nie lubię, a wcześniej tańczyłam ze ścierką oberka, z odkurzaczem polkę i tango z  mopem, to jednak cieszy mnie ten świąteczny czas. Te kurczaczki, zajączki, jajeczka. Żółte żonkile i milutkie bazie. I to słońce za oknem, mimo iż na termometrze poniżej zera. Niestety nowy, wiosenny płaszcz jeszcze z szafy nie wyjdzie. Będzie czekał chyba na... lato w Norwegii. Puchowa kurta będzie na topie aż do czerwca :).

środa, 10 stycznia 2018

"Krzyk, myśl która nie mieści się w głowie"


Wejść na wzgórze wykrzyczeć beztroskę, radość, niekiedy głupotę...czasem to potrzebne, tak po prostu, by nie zwariować, by dać upust emocjom... macie też tak?
A kiedyś się przecież krzyczało, w głęboką noc. Ech..Młodość.
Ródzka Góra, w dole światła miasta Łodzi, noc i krzyk w ciemność- obroniliśmy dyplom! jesteśmy wielcy! mądrzy! młodzi! kochamy życie! zdobędziemy świat! wszystko przed nami! możemy wszystko!
Pierwsza wódka pita z kostką lodu w ustach. Wchodziła jak woda, zwalała z nóg jak.. wódka.
I myślę sobie, że chciałabym tak znowu, wbiec na wzgórze wykrzyczeć radość, a czasem frustrację, wykrzyczeć siebie tak po prostu.
Tylko strach, że mogliby mnie zamknąć. Co uchodzi młodym, to paniom w wieku hm hm ( tu się zakrztusiłam) już niekoniecznie. Patrzą krzywo.
Wzgórze mam tuż obok, a co tam że prawie w centrum miasta. Ale jak tu wejść na nie i krzyczeć? ludzie zgłoszą, policja mnie zgarnie, może w kaftan bezpieczeństwa opatuli. Strach.
A wiem, że gdybym tylko rzuciła hasło, to kobitki zleciałyby się i krzyczały razem ze mną, za mnie, za siebie, w noc. Tak po prostu.